poniedziałek, 26 kwietnia 2010

'A ja cię zaprowadzę do twojego własnego kraju albo do jakiegokolwiek kraju na świecie, do którego sobie życzysz,
i namaluję pajetki na twoich włosach,
i zbuduję dla ciebie zamek, w którym będziemy mieszkać aż do śmierci i nigdy, nigdy się nie rozstaniemy.(..)
Bardzo zadowalające.
Tak było, gdy wpuszczaliśmy do domu niebezpieczeństwa.
Rzeźby tatusia, oświetlone ogniem kominka, poruszały się wolno dookoła nas, te jego smutne, białe kobiety, stawiające ostrożny krok i wszystkie gotowe do ucieczki. Wiedziały o niebezpieczeństwie, które jest wszędzie, ale nic nie mogło ich uratować, dopóki nie zostały wykute w marmurze
i umieszczone w muzeum.
Tam jest się bezpiecznym.
W muzeum albo w czyichś objęciach, albo na drzewie. Może też pod kołdrą. Ale najlepiej jest chyba siedzieć na wysokim drzewie, o ile nie jest się jeszcze w brzuchu swojej mamy.'

O niebezpieczeństwie.
Tudzież braku bezpieczeństwa..

{Tove Jansson}

niedziela, 25 kwietnia 2010

'Ona - zacznijmy od Niej
- stworzona dość niewygodnie

- z samych wygłodnień
Już z samej twarzy
już wynikało
że marzy
Ale i takoż poniżej
była w niej wielka cisza czekania
jak w monastyrze
Młodości - była nie w pół do pierwszej
a poruszała się jakby wierszem
Kiedy gdzieś szła
To cała
I tak
jakby o czymś zapomniała
Jakby wnet miała wrócić
Zobaczyć
Jakby się bała Jego przegapić (..)'

{Andrzej Poniedzielski}

sobota, 24 kwietnia 2010

Przeciąć czy rozplątywać ?

{'APPLEPHONE' Sarah Moli Newton Applebaum}

piątek, 23 kwietnia 2010

Dla wszystkich Zuchanek* - Sowa na dobranoc ..
Wykonała ją własnoręcznie moja Zacna Sąsiadka.
Jak dobrze, że są utalentowani ludzie.

* {z cyklu wierszy niezapisanych, Pana Tymka}
'Drewnianą kostkę można opisać tylko z zewnątrz.
Jesteśmy zatem skazani na wieczną niewiedzę o jej istocie.
Nawet jeśli ją szybko przepołowić, natychmiast jej wnętrze staje się ścianą i następuje błyskawiczna przemiana tajemnicy w skórę.
Dlatego niepodobna stworzyć psychologii kamiennej kuli, sztaby żelaznej, drewnianego sześcianu.'

.. oraz nas.

{ZH}
Krwiopijczy oprawcy są wśród nas.
Na dodatek bez oporów suszą rękawice na naszym płocie
.
Podobno takie rękawice zwą się Wampirkami.
'Mamo, popatrz : to patyk (długopis), a to dzwon (filiżanka).'

{Z cyklu wierszy niezapisanych, Pana Tymka}
Jedni pamiętają BARBAPAPĘ .. inni Raczki.
Teraz zwą się Lobster Tails, ale smakują jak dawniej.
Na talerzyku, w którym odbijają się chmury.

czwartek, 22 kwietnia 2010

'Znów deszcz ze śniegiem - co on tka
na wielkich krosnach wczesnej' wiosny?

{ZH}

środa, 21 kwietnia 2010

'W chatce na skraju lasu mieszkała sobie matka i jej synek.
Oni kochali się. Bardzo.
Razem oglądali zachody słońca i hodowali oswojone godziny.
Nie chcieli także umrzeć.
Ale mama umarła. Synek został.
Naprawdę był to dość stary dywanik przed łóżko.'

{ZH}
Tysiące filiżanek zimnej, niedopitej kawy.. Macierzyństwo.

'Upadł z jej kolan jak kłębek włóczki.
Rozwijał się w pośpiechu i uciekał na oślep.
Trzymała początek życia.
Owijała na palec serdeczny jak pierścionek, chciała uchronić.
Toczył się po ostrych pochyłościach,
czasem piął się pod górę.
Przychodził splątany i milczał.
Nigdy już nie powróci na słodki tron jej kolan.

Wyciągnięte ręce świecą w ciemnościach jak stare miasto.'

{ZH}
Płot. Granica. Granice są bardzo ważne.
Z czego by nie był, pobielony wygląda łaskawiej.
O poranku zmierzch:
http://www.youtube.com/watch?v=9JoFbp_hr7g

Nie da się tego zapodać w innym kolorze.. tylko w różowym.

Słucham tego utworu w kołomacieju - wprost nie mogę się nadziwić uczuciom, które się we mnie pojawiają.

Właśnie zauważyłam, że na zdjęciu w połowie linii lasu jest świetlista kropa.
To miejsce, w którym mniej więcej mieszkam.

wtorek, 20 kwietnia 2010

'W dziurawym bucie mieszka mysz. Nieźle go nawet urządziła.
Nigdy nie mówię jej "a kysz!" I ona też jest dla mnie miła.
Bywa, że wpadnie po sąsiedzku pożyczyć chleba albo sera,
albo pogadać o czymkolwiek, kiedy samotność nam doskwiera.

W moim magicznym domu wszystko się zdarzyć może.
Same zmyślają się historie, sam się rozgryza orzech.
W moim magicznym domu ciepło jest i bezpiecznie.
Gościu znużony, gościu znudzony, jeśli zabłądzisz kiedyś w te strony,
zajrzyj tu do nas koniecznie.

Przedstawię ci Macieja kota, fascynujący z niego facet.
Całymi dniami tkwi w fotelu i lekceważy każdą pracę.
Lecz niewątpliwą ma zaletę: gdy spływa wieczór granatowy,
on słodko mruczy wprost do ucha najbardziej senne bossa novy.

W moim magicznym domu wszystko się zdarzyć może.
Same zmyślają się historie, sam się rozgryza orzech.
Licho śpi w kącie cicho i zegar tyka serdecznie.
Gościu znużony, gościu znudzony, jeśli zabłądzisz kiedyś w te strony,
zajrzyj tu do nas koniecznie.

Tutaj nikt z nikim się nie liczy, gazet nie czyta, plotek nie słucha.
Tutaj jest miło i przytulnie, chociaż na świecie zawierucha
Chociaż w powietrzu wciąż coś fruwa, głupieje z wiekiem stara Ziemia,
lecz w moim domu, chwała Bogu nic mimo zmian tych się nie zmienia.

W moim magicznym domu - dzięki Ci, mądry Boże,
same zmyślają się historie, sam się rozgryza orzech.
W moim magicznym domu ciepło jest i bezpiecznie.
Gościu znużony, gościu znudzony, jeśli ci kiedyś będzie po drodze,
zajrzyj tu do nas koniecznie..'

{ Hania Banaszak }
Ah i oh ! Rower to jest świat !
Kup miiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii

{ wkręceni.pl }
Słowików.

'Zamek cesarza był najwspanialszym zamkiem na świecie, cały zrobiony z delikatnej porcelany, niezwykle kosztownej, a tak kruchej, że lada dotknięcie mogło ją stłuc, więc trzeba było bardzo uważać.

W ogrodzie rosły najdziwniejsze kwiaty, a do najwspanialszych przywiązano srebrne dzwonki, które dzwoniły po to, aby nikt nie minął ich nie zwróciwszy na nie uwagi. Niezwykły był ogród cesarski, a tak wielki, że nawet ogrodnik nie wiedział, gdzie się kończy.
Za ogrodem zaczynał się piękny las z wysokimi drzewami i głębokimi jeziorami. Las schodził aż do morza, które było niebieskie i głębokie; wielkie okręty mogły wjeżdżać aż pod zwisające gałęzie, a na jednej z takich gałęzi mieszkał słowik.
Słowik śpiewał tak pięknie, że nawet biedny rybak, który ma przecież tyle innej roboty, kładł się i słuchał jego śpiewu, gdy nocą wychodził wyciągać sieci.
- Mój Boże, jakie to piękne! - mówił, lecz potem musiał już pilnować swojej roboty i zapominał o ptaszku;
Następnej nocy, kiedy ptak znowu śpiewał, a on wychodził, powtarzał to samo:
- Mój Boże, jakież to piękne!
Ze wszystkich stron świata zjeżdżali do cesarskiego miasta podróżni, podziwiali zamek i ogród, ale gdy słyszeli śpiew słowika, mówili:
- To jest jednak najpiękniejsze!
Podróżni po powrocie do domu opowiadali, co widzieli, uczeni pisali wiele książek o mieście, zamku i ogrodzie; nie zapominali tez o słowiku i chwalili go najbardziej, a ci, którzy byli poetami, pisali piękne wiersze, wszystkie o słowiku śpiewającym nad głębokim jeziorem w lesie.
Książki te czytano na całym świecie i niektóre z nich dostały się do rąk cesarza. Cesarz siedział na złotym tronie, czytał i czytał, a co pewien czas kiwał z zadowoleniem głową, kiedy opisywano miasto, zamek i ogród. "Ale słowik jest najpiękniejszy!", pisano w książkach.
- Co to jest? - powiedział cesarz.
- Nie znam wcale tego słowika! Czy naprawdę taki ptak żyje w moim cesarstwie, i w dodatku w moim ogrodzie? Nigdy o tym nie słyszałem! Dowiaduje się o tym dopiero z książek!
I natychmiast zawołał swego marszałka; był on tak wytworny, że kiedy ludzie niżsi od niego pochodzeniem ośmielili się zadać mu jakieś pytanie, odpowiadał im tylko "p!", a to przecież nic nie znaczy.
- Podobno jest tu jakiś niezwykły ptak, który nazywa się słowik! - powiedział cesarz - podobno jest on najpiękniejszą rzeczą z całego mego wielkiego państwa! Dlaczego nikt mi nigdy o nim nic nie mówił?
- Nigdy o nim nie słyszałem! - odpowiedział marszałek. - Nie przedstawiono go nigdy u dworu!
- Chcę, żeby przyszedł dziś wieczorem i śpiewał przede mną! - powiedział cesarz. - Cały świat wie, co posiadam, tylko ja o tym nie wiem!
- Nigdy o nim nie słyszałem! - powiedział marszałek. - Będę go szukał i znajdę!
Ale gdzie go znaleźć? Marszałek biegał w górę i na dół po wszystkich schodach, przebiegał wszystkie sale i krużganki, ale nikt z napotkanych nie słyszał o słowiku. Wrócił więc marszałek do cesarza i powiedział, że to z pewnością bajka wymyślona przez tych, co napisali książki.
- Wasza cesarska mość niechaj nie wierzy temu, co piszą, bo to wszystko wymysły, po prostu czarna magia!
- Ależ kiedy książkę, w której to przeczytałem, przysłał mi potężny cesarz Japonii, więc musi zawierać prawdę.
Chcę słyszeć słowika. Ma tu być dzisiaj wieczorem! Obdarzam go moją łaską! Musi przyjść! A jeżeli się nie zjawi; to każe moim ludziom deptać po brzuchach wszystkich dworzan, i to zaraz po kolacji!
- Tsing pe! - powiedział marszałek i zaczął znowu biegać po schodach na dół i w górę, i po wszystkich salach i krużgankach, a połowa dworzan biegała za nim, bo bynajmniej nie mieli ochoty, by im deptano po brzuchach. Więc wszędzie pytano o słowika, którego znał cały świat, ale nikt nie znał na dworze.
Wreszcie w kuchni znaleźli małą, biedną dziewczynkę, która powiedziała:
- Mój Boże, słowik! Znam go doskonale! Jakże cudnie śpiewa! Co wieczór wolno mi zabierać z kuchni trochę resztek, zanoszę je mojej biednej, chorej matce, która mieszka na wybrzeżu; a kiedy w nocy wracam od niej i zmęczę się, to kładę się w lesie i słucham słowika! Łzy płyną mi wówczas z oczu i jest mi tak, jak gdyby mnie matka całowała!
- Mała pomywaczko! - powiedział marszałek. - Dam ci stałą posadę w kuchni i pozwolę ci przyglądać się, jak cesarz jada, jeśli zaprowadzisz nas do słowika, bo dziś wieczorem muszę go tu mieć!
Poszli więc wszyscy do lasu, gdzie zwykle śpiewał słowik; pół dworu im towarzyszyło; po drodze usłyszeli ryk krowy.
- O! - powiedział jeden z dworzan. - Macie słowika! Ileż to siły w tak małym stworzeniu! Słyszałem go - całą pewnością już dawniej!
- Nie, to krowy ryczą! - powiedziała mała pomywaczka. - Jeszcześmy daleko od słowika!
Teraz żaby zarechotały w bagnisku.
- Cudownie! - powiedział chiński kapelan. - Nareszcie go słyszę. Śpiew jego brzmi jak dzwonki kościelne.
- Nie, to żaby! - powiedziała mała pomywaczka. - Ale myślę, że już wkrótce go usłyszymy!
W tej chwili słowik zaczął kląskać.
- To on! - powiedziała dziewczynka. - Słuchajcie! Słuchajcie! Oto tam siedzi! - I pokazała małego, szarego ptaszka wysoko na gałęzi.
- Czyż to możliwe! - zawołał marszałek. - Inaczej go sobie wyobrażałem! Jakże pospolicie wygląda! A może stracił swą barwę na widok tylu wytwornych osób?
- Słowiczku! - zawołała głośno dziewczynka. - Nasz łaskawy cesarz życzy sobie, abyś przed nim zaśpiewał!
- Z największą przyjemnością - powiedział słowik i zaśpiewał tak pięknie, że aż rozkoszą było go słuchać.
- Zupełnie szklane dzwoneczki! - powiedział marszałek. - A jak pracuje to małe gardziołko! To dziwne, żeśmy go nigdy przedtem nie słyszeli! Będzie miał wielki sukces na dworze!
- Czy mam raz jeszcze zaśpiewać dla cesarza? - spytał słowik, który myślał, że cesarz jest obecny.
- Mój cudny słowiczku! - powiedział marszałek. - Mam zaszczyt zaprosić cię na uroczystość dworska, na której oczarujesz jego cesarska mość twym zachwycającym śpiewem.
- Brzmi on co prawda najlepiej na tle drzew! - powiedział słowik, ale poleciał chętnie za nimi, gdyż słyszał, że taka jest wola cesarza.

Na zamku wszystko porządnie wyszorowano. Porcelanowe ściany i podłogi lśniły w blasku tysięcy złotych lamp; najpiękniejsze kwiaty, które umiały dzwonić, ustawiono w krużgankach i było tyle bieganiny i przeciągów, a dzwonki tak głośno dzwoniły, że tłumiło to wszelkie rozmowy. Pośrodku dużej sali, w której znajdował się cesarz, umieszczono złoty pręt i na nim miał siedzieć słowik. Cały dwór zebrał się w sali, a malej pomywaczce pozwolono stać pod drzwiami, bo teraz była już kucharką nadworną.
Wszyscy w swych najwspanialszych szatach przyglądali się małemu, szaremu ptaszkowi, a cesarz skinął mu głową. A słowik śpiewał tak pięknie, że cesarzowi łzy stanęły w oczach, a gdy spłynęły mu po policzkach, słowik zaśpiewał jeszcze ładniej, tak że śpiew ten sięgał prosto do serca; cesarz cieszył się bardzo i powiedział, że zawiesi słowikowi swój złoty pantofel na szyi. Ale słowik podziękował i powiedział, że otrzymał już dostateczne wynagrodzenie.
- Widziałem łzy w oczach cesarza, a to jest dla mnie najdroższy skarb! łzy cesarskie maja cudowna moc! Bóg świadkiem, że jestem dość nagrodzony! - I śpiewał dalej swym słodkim, cudownym głosem.
- Tak uroczej kokieterii nie spotkałyśmy jeszcze nigdy w życiu! - mówiły damy, a potem nabierały wody w usta i gdy ktoś do nich mówił, bulgotały i myślały, że są tez słowikami.
Cóż tu mówić! Nawet lokaje i pokojówki byli zadowoleni, a to dużo mówi, bo im najtrudniej dogodzić.
Tak, słowik naprawdę zdobył powodzenie. Miał zostać na zawsze przy dworze, mieszkać we własnej klatce i dwa razy dziennie, a raz w nocy mógł wyfruwać na dwór. Dwunastu służących trzymało wówczas końce jedwabnych wstążek przywiązanych do jego nóżki. Taki spacer nie należał do przyjemności.
Cale miasto mówiło o niezwykłym ptaszku. Kiedy dwoje ludzi się spotykało, jeden mówił: "sło", a drugi "wik!"; potem obaj wzdychali; rozumieli się doskonale. Jedenaścioro dzieci właścicieli sklepików z delikatesami nazwano jego imieniem! ale żadne z nich nie umiało wydać ani jednej czystej nuty.

Pewnego dnia do cesarza nadeszła duża paczka, na której było napisane: "Słowik".
- Pewnie nowe dzieło o naszym sławnym ptaku! - powiedział cesarz; lecz nie była to książka, tylko małe arcydzieło zamknięte w pudelku. Był to sztuczny słowik, podobny do prawdziwego, ale cały wysadzany brylantami, rubinami i szafirami; wystarczyło go nakręcić, a śpiewał te same piosenki co żywy ptak i przy tym poruszał ogonem w dół i w górę i błyszczał cały, i świecił srebrem i złotem, na szyi miał wstążeczkę, a na niej napis: "Słowik cesarza Japonii jest niczym wobec słowika cesarza Chin."
- Ach, jakie to piękne! - zachwycali się wszyscy, a ten, który przyniósł ptaka, otrzymał natychmiast tytuł: "cesarskiego naddostawcy słowików".
- Niech zaśpiewają razem! Cóż to będzie za cudowny duet! Wiec ptaki śpiewały razem. Ale nie szło im dobrze, bo prawdziwy słowik śpiewał na swój sposób, a sztuczny ptak gwizdał podług mechanizmu.
- To nie jego wina! - powiedział muzyk nadworny. - Ma świetne wyczucie taktu i śpiewa według mojej szkoły!
Wiec sztuczny ptak miał sam śpiewać. Śpiew jego podobał się również jak śpiew prawdziwego słowika, a on sam o ileż piękniej wyglądał! Błyszczał przecież cały jak bransolety i brosze. Trzydzieści trzy razy prześpiewał ten sam kawałek i wcale się nie zmęczył; chciano go jeszcze słuchać, ale cesarz powiedział, że i żywy słowik musi coś zaśpiewać...
Lecz gdzież on się podział? Nikt nie zwrócił uwagi, że słowik wyfrunął przez otwarte okno i poleciał do swych zielonych drzew.
- Cóż to znaczy? - zapytał cesarz; a wszyscy dworzanie ganili ptaka i mówili, że to niewdzięczne stworzenie.
- Mamy przecież doskonalszego słowika! - mówili. I kazali mu znowu śpiewać; po raz trzydziesty czwarty usłyszeli te sama melodie, ale nie umieli jej jeszcze powtórzyć, bo była bardzo trudna, i muzyk nadworny chwalił sztucznego ptaka mówiąc, że przewyższa żywego słowika nie tylko swym ubiorem i brylantami, ale także i swa wewnętrzną wartością.
- Bo widzicie, moi państwo, a przede wszystkim, cesarzu, u prawdziwego słowika nigdy nie można przewidzieć, co nastąpi, a u sztucznego wszystko jest z góry określone! Tak będzie, a nie inaczej! Można wszystko objaśnić, można otworzyć mechanizm i pokazać, jak uczenie położone są walce, jak się kręcą sprężyny i jak co idzie za czym.
- Jesteśmy tego samego zdania! - zawołali wszyscy, a muzyk otrzymał pozwolenie na to, aby najbliższej niedzieli pokazać sztucznego ptaka ludowi.
- Niech także usłyszą, jak śpiewa! - rozkazał cesarz.
Słyszeli wiec i byli tak uszczęśliwieni, jak gdyby się upili na wesoło herbatą, co jest prawdziwie chińskim obyczajem. Mówili wszyscy: "Oh!", i podnosili w górę wskazujące palce, i kiwali głowami. Ale ubodzy rybacy, którzy słyszeli prawdziwego słowika, mówili:
- To brzmi pięknie, i nawet podobnie do tamtego, ale czegoś tu brak, nie wiemy tylko czego.
Prawdziwego słowika wygnano z kraju i z państwa. Sztucznego ptaka posadzono na jedwabnej poduszce tuż przy łóżku cesarza, naokoło niego ułożono wszystkie dary, które otrzymał, złoto i drogie kamienie, dano mu tytuł: "śpiewaka cesarskiej sypialni", i otrzymał rangę pierwszego stopnia z lewej strony; lewa stronę bowiem uważał cesarz za godniejsza, bo z lewej strony jest serce, nawet u cesarza.
Muzyk nadworny napisał dwadzieścia pięć tomów o sztucznym słowiku; dzieło było tak uczone i tak długie, i tak pełne najtrudniejszych chińskich wyrazów, że wszyscy ludzie mówili, iż przeczytali je i zrozumieli; inaczej nazwano by ich głupcami i deptano by im po brzuchach.
Tak przeszedł cały rok. Cesarz, dwór i wszyscy Chińczycy umieli na pamięć każdy najmniejszy dźwięk śpiewu sztucznego ptaka, ale to im się właśnie podobało, bo mogli śpiewać z nim razem. Nawet ulicznicy nucili: "Zizizi! Gluk, gluk, gluk!" A cesarz śpiewał tak samo. To było cudowne!
Pewnego wieczora jednak, gdy sztuczny słowik śpiewał w najlepsze, a cesarz leżał w łóżku i słuchał, coś w ptaku chrupnęło "trach!", coś pękło "szurrrr!" i wszystkie kółka posypały się wokoło, a muzyka umilkła.
Cesarz wyskoczył natychmiast z łóżka i kazał zawołać nadwornego lekarza; ale cóż ten mógł pomoc! Wtedy zawołano zegarmistrza, który po długiej gadaninie i długim oglądaniu doprowadził ptaka nieco do porządku, ale powiedział, że trzeba go bardzo oszczędzać, bo tryby są wytarte, a nowych, takich, żeby dobrze grało, nie można sfabrykować. Było to wielkie zmartwienie.
Raz tylko do roku nakręcano ptaka, i to już było za dużo. Ale wówczas muzyk nadworny wygłosił małą mowę, pełną dużych słów, o tym, że wszystko jest jak dawniej - i wszystko było rzeczywiście jak dawniej.

Upłynęło pięć lat i cały kraj zasmucił się wielce, bo cesarz, którego Chińczycy bardzo w gruncie rzeczy kochali, zachorował i powiadano, że miał umrzeć; obrano już nowego cesarza, lud stal na ulicy przed pałacem i pytał marszałka, jak się stary cesarz miewa.
- "P!", odpowiadał marszałek i potrząsał głową.
Zimny i blady leżał cesarz w swym wspaniałym łożu, cały dwór myślał, że już nie żyje; i jeden dworzanin za drugim wymykał się, by pozdrowić nowego cesarza; kamerdynerzy wyszli z sali na ploteczki, a pokojówki pałacowe zapraszały znajomych na kawę. Wszystkie komnaty i krużganki wyłożono suknem, ażeby stłumić odgłosy kroków, i wszędzie było cicho, cicho!
Ale cesarz jeszcze żył; leżał sztywny i blady w swym wspaniałym łożu, przysłoniętym kotarami z aksamitu z ciężkimi, złotymi chwastami; wysoko pod sufitem jedno okno było otwarte i księżyc zaglądał przez nie, oświetlając cesarza i sztucznego ptaka.
Biedny cesarz ledwie oddychał, miał uczucie, jak gdyby coś usiadło mu na piersiach; otworzył oczy i zobaczył, że to była śmierć; siedziała na jego piersiach, włożyła na głowę jego złotą koronę, w jedną rękę wzięła złotą szable cesarza, w druga jego wspaniałą chorągiew, a naokoło że wszystkich fałd kotary wyglądały ku cesarzowi dziwne twarze, niektóre brzydkie, inne znów mile i łagodne; były to złe i dobre uczynki cesarza, które patrzyły na niego, podczas gdy śmierć siedziała mu na sercu.
- Pamiętasz? - szeptały jedna za druga. - Pamiętasz? - I opowiadały mu tyle, że aż pot spływał mu po czole.
- O tym nie wiedziałem - mówił cesarz. - Muzyka! Muzyka! Walcie w bęben chiński! Zagłuszyć to, co one tu mówią!
- A one mówiły dalej i śmierć potakiwała głową, jak Chińczyk, na wszystko, co mówiono.
- Muzyka, muzyka! - krzyczał cesarz. - Mały, złoty ptaszku! śpiewaj mi, śpiewaj! Podarowałem ci tyle złota i kosztowności; zawiesiłem ci nawet mój złoty pantofel na szyi; śpiewaj mi, śpiewaj!
Ale ptak milczał; nie było nikogo, kto by go nakręcił, a on sam nie umiał przecież śpiewać; śmierć tymczasem spoglądała na cesarza wielkimi, pustymi oczodołami i było cicho, tak przeraźliwie cicho.
Nagle tuż za oknem zabrzmiał najpiękniejszy głos: to mały, żywy słowik usiadł na gałązce za oknem. Dowiedział się o tym, że jego cesarz potrzebuje pomocy, i przyleciał, by mu śpiewem dodać otuchy i nadziei. A gdy śpiewał, bladły coraz bardziej i bardziej straszne postacie; krew zaczynała żywiej krążyć w słabym ciele cesarza i nawet śmierć, słuchając śpiewu powiedziała:
- śpiewaj, słowiczku, śpiewaj dalej.
- A dasz mi tę piękną, złotą szablę? Dasz mi wspaniałą chorągiew? Dasz mi koronę cesarza?
- I śmierć po kolei oddawała każdą z kosztowności za jedna pieśń, a słowik śpiewał dalej o cichym cmentarzu, gdzie rosną białe róże, gdzie pachnie dziki bez, a trawa rozwija się, skraplana łzami tych, którzy żyją; wtedy śmierć poczuła nagle tęsknotę za swoim ogrodem i w kształcie białej, chłodnej mgły uniosła się za okno.
- Dzięki ci, dzięki! - powiedział cesarz - mały ptaszku z nieba! Znam cię przecież dobrze! Wygnałem cię z mego państwa! A jednak odpędziłeś twym śpiewem złe moce od mego loża, a śmierć z mego serca! Jakże ci mam podziękować?
- Wynagrodziłeś mnie już, cesarzu! - powiedział słowik. - Widziałem łzy w twoich oczach, kiedy śpiewałem przed tobą po raz pierwszy, a tego nie zapomnę ci nigdy! To są klejnoty, które radują serce śpiewaka; ale śpij teraz, obudź się silny i zdrów. Zaśpiewam ci coś jeszcze.
Zaśpiewał, a cesarz pogrążył się w słodką drzemkę. Ach, jaki łagodny, pokrzepiający był ten sen! Słońce świeciło przez okno, gdy obudził się zdrów i pełen sil. Z jego służby nikt jeszcze nie wrócił, bo myśleli, że cesarz nie żyje, ale słowik był przy nim i wciąż jeszcze śpiewał.
- Musisz zostać ze mną na zawsze! - powiedział cesarz - będziesz śpiewał wtedy tylko, gdy sam zechcesz, a sztucznego ptaka każe rozbić na tysiąc kawałków.
- Nie czyń tego! - powiedział słowik - przecież zrobił tyle dobrego, ile mógł. Zatrzymaj go przy sobie jak dawniej! Nie mogę zbudować gniazdka mego i mieszkać w pałacu, ale pozwól mi przylatywać od czasu do czasu, gdy sam będę miał ochotę; będę wieczorami siadywał na gałązce za oknem i śpiewał ci pieśń, która napełni cię radością i dobrymi myślami! Będę śpiewał o szczęśliwych i o tych, którzy cierpią! Będę śpiewał o złym i dobrym, i o wszystkim, co ukryte jest przed twymi oczyma! Mały ptak zagłada wszędzie: do biednych rybaków, pod dach wieśniaków, do wszystkich, którzy z dala są od ciebie i twego dworu! Kocham twe serce więcej od twej korony, ale jednak korona ma w sobie czar świętości! Będę przylatywał, aby ci śpiewać! Tylko jedno musisz mi przyrzec!
- Wszystko - powiedział cesarz i wyprostował się w swych cesarskich szatach, w które sam się oblókł, a do serca przyciskał szablę okutą ciężkim złotem.
- O jedno tylko cię proszę! Nie mów nikomu, że masz małego ptaszka, który ci mówi o wszystkim. Tak będzie nam lepiej.
- I słowik wyfrunął przez okno.
Służba weszła do sypialni, by popatrzeć na zmarłego cesarza. Stanęli jak wryci, a cesarz powiedział:
- Jak się macie?'

Przyczepię sobie srebrne dzwonki..

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Co to jest?
Odpowiedzi proszę przesyłać pocztą na adres.
Dla zwycięzcy przewidziana nagroda.
W dwunastu promieniach słonecznych, wygrzewa się osiem deszczułek.

Trzy słońca są po to, by wszyscy mogli zauważyć nową skrzynkę na listy.
'Listy wyjmuje się ' - całe szczęście!
W Kazimierzu są dwa księżyce.
Na wyspie trzy słońca.
'Zostaw telefon Mamo. Jest słońce!'
z cyklu wierszy niezapisanych Pana Tymka.
Darowanie jest takie fajne.
Branie jest takie fajnie..
Kubek po Tatusiu.
Obrus po Mamusi.

Kwieciści Oboje..

Aaaaaa ... nie mogę się pozbyć podkreślenia. Ble!

niedziela, 18 kwietnia 2010

'Zdarza się to bardzo rzadko. Zaskrzypi oś ziemska i staje.
Wtedy wszystko staje: burza, okręty i chmury pasące się
w dolinach.
Wszystko.
Nawet konie na łące nieruchomieją jak w nierozegranej partii szachów.
A po chwili świat rusza dalej.
Ocean połyka i wymiotuje, doliny dymią, a konie przechodzą z czarnego pola na białe pole.
Słychać także rozgłośne trzaskanie powietrza o powietrze.'

'Kiedy świat staje' .. Herbercie Herbercie!
Szkoda, że nie jesteś ..i nie jesteś moim mężem.
'Dziękuję Ci wietrze za balonik.'

Z cyklu wierszy niezapisanych, Pana Tymka.

sobota, 17 kwietnia 2010

Czy to możliwe, że Eyjafjoell zrobił mi na złość ?
Skąd wiedział, psia kostka ?
Czemu tu nie ma latarni ?
Byłabym w którymś z kolejnych nieb.

Może wybuduję, co?
Nie mogli od razu namalować samej dwójki?
TAK dla obowiązkowej matury z matematyki.
Piersi na jezdni.


Mamy też przystanki bez wiat, ale za to z urokliwą ławeczką.
Gdyby nie ona, można by nie zauważyć, że to przystanek.
Często z resztą służy do oczekiwanie na coś innego niż autobus..
Mamy nowy przystanek autobusowy, a właściwie wiatę.
Jest taka czysta, że aż przeźroczysta.
Rozbijają się o nią Sikory Bogatki..

piątek, 16 kwietnia 2010

'(..) Na początku miało być inaczej - świetliste kręgi,
chóry i stopnie abstrakcji (..)
'

{ZH}
Koronka? Próchnica? Bardzo stary żółty ser?
Ano nie.
Mój zacny sąsiad Mysz.
!
' Wszystkie narządy wewnętrzne człowieka są łyse i gładkie.
Łysa jest wątroba, kiszki, płuca.
Tylko serce ma włosy - rude, gęste, niekiedy bardzo długie.
To nie jest dobrze.
Włosy serca przeszkadzają płynąć krwi, jak wodorosty.
Często gnieżdżą się w nich robaki.
Trzeba bardzo kochać, aby wyciągać bliźniemu
z serdecznych włosów te małe i ruchliwe pasożyty.'
'Księżniczka najbardziej lubi leżeć twarzą do podłogi.
Podłoga pachnie prochem, woskiem i nie wiadomo - czym.
W szparach księżniczka ukrywa swoje skarby i czerwony koralik, srebrny drucik i jeszcze coś, o czym nie mogę powiedzieć, bo poprzysięgałem.'

{ZH}

Ja jestem księżniczką.
A Ty poprzysięgałeś.


środa, 14 kwietnia 2010

Wspaniała nazwa ulicy.
Wspaniała!
Patrzyłam dziś na chmury. Wyglądały obiecująco..
Mam nadzieję, że brzemienne były w krople deszczu,
a nie gwiazdki śniegu.
Mam nadzieję, że ta rodzina łopatek będzie bezczynnie stać pod ścianą, aż do przyszłej zimy.

wtorek, 13 kwietnia 2010

'Ścieżka biegnie boso do lasu.
W lesie jest dużo drzew, kukułka, Jaś i Małgosia i inne małe zwierzątka.
Tylko krasnoludków nie ma, bo wyszły.
Jak się ściemni, sowa zamyka las dużym kluczem, bo jakby się tam zakradł kot, toby dopiero narobił szkody.'

{ZH}

Las też tu jest, mnóstwo!
Jaki to kolor?
Płoty, werandy, całe domy.. nawet trawa!
Lazur wysmagany przez wiatr, turkus 'wymiziany' przez piasek, morski wyblakły na słońcu?
W każdym razie, wyspa jest właśnie tego koloru.
Są krasnoludki, jest i Marysia.
Podobno:

'Krasnoludki rosną w lesie.
Mają specyficzny zapach i białe brody.
Występują pojedynczo.
Gdyby się udało zebrać ich garść, ususzyć i powiesić nad drzwiami - może mielibyśmy spokój.'

{ZH}

Garść? Trochę dużo.
U nas występują bardzo pojedynczo.
A i świętego spokoju mamy całkiem sporo.
'Właściwie słonie są bardzo wrażliwe i nerwowe.
Mają bujną wyobraźnię, która pozwala im niekiedy zapomnieć o swoim wyglądzie.
Kiedy wchodzą do wody, zamykają oczy.
Na widok własnych nóg wpadają w rozdrażnienie i płaczą.
Sam znałem słonia, który zakochał się w kolibrze.
Chudł, nie spał i w końcu umarł na serce.
Ci, którzy nie znają natury słoni, mówili: był taki otyły.'

{ZH}

A w kim kochają się psy?
Szczególne te groźne i złe, jak te, zamieszkujące na Wyspie..
Jeszcze jeden wiersz z tego samego tomu:

'Pijacy są to ludzie, którzy piją do dna i duszkiem.
Ale krzywią się, bo na dnie widzą znów siebie.
Przez szyjkę butelki obserwują dalekie światy.
Gdyby mieli silniejszą głowę i więcej smaku, byliby astronomami.'

Wielu tu, na Wyspie niedoszłych astronomów.
Wspaniali są.
' Najładniejsze bajki są o tym, że byliśmy mali.
Ja lubię najbardziej tę, jak to raz połknąłem kościany guzik.
Mama wtedy płakała.'

'GUZIK' z tomu 'Hermes, pies i gwiazda' genialnego Herberta.
Znów - kolejna porcelanowa kreseczka przebiła się do świata.
Znów - uskrzydlonam!

poniedziałek, 12 kwietnia 2010


Dźwięczy łyżeczka. Ząb. Nareszcie.
Zdjęcie zapożyczone z blogu: http://collectionaday2010.blogspot.com/.
Czuję się uskrzydlona - dlatego!

niedziela, 11 kwietnia 2010

Czasem kupuję książki dla ilustracji.. nawet jeśli język,
w którym jest napisana jest mi zupełnie obcy.
Za to mowa ilustracji jest uniwersalna.
Oto 'Barnfamiljens basta mat' Lotty Brinck.
Autorką ilustracji jest Charlotte Ramel.
Zamieszczam powyżej tę - nie przez przypadek.
Otóż, obok mojego domu założyłam kilka dni temu niewielki ogródek.

Dodam, że mam wobec niego spore aspiracje.

'Lato' ilustrowała sama Tove, jak większość jej książek. Czytam ją wieczorami. Przy małej lampce. Kolejny fragment - nie mogę się oprzeć:

' Był wczesny bardzo ciepły poranek lipcowy, w nocy padał deszcz. Nagie wzgórze parowało, ale mech i szczeliny w skale skąpane były w wilgoci i wszystkie kolory stały się bardziej intensywne. Koło werandy roślinność przypominała las monsunowy jeszcze w porannym cieniu, gęste złośliwe liście
i kwiaty, i babka bardzo musiała się wystrzegać, żeby ich nie połamać, gdy szukała przesłaniając dłonią usta i cały czas bojąc się, by nie stracić równowagi.
- Co robisz? - zapytała mała Sophia.
- Nic - odparła babka - to znaczy - dodała ze złością - szukam swojej sztucznej szczęki.
Dziewczynka zeszła z werandy i powiedziała rzeczowo:
- Gdzie ją zgubiłaś?
- Tu - pokazała babka - stanęłam właśnie tutaj i upadła mi gdzieś między piwonie.
Zaczęły szukać razem.
- Puść mnie tu - rzekła Sophia - nie możesz ustać na nogach. Posuń się.
Dała nurka pod kwietny pułap ogrodu i wpełzła między zielone łodygi. Było pod nimi przyjemnie i tajemniczo i leżały tam zęby, białe i różowe, cała szczęka starych zębów.
- Mam! - krzyknęło głośno dziecko, wstając - włóż ją!
- Ale nie wolno Ci patrzeć - zastrzegła babka - to sprawa intymna.
Sophia trzymała zęby za plecami.
- Chcę popatrzeć - powiedziała.
Wtedy babka włożyła zęby do ust z klaśnięciem, weszły całkiem łatwo i właściwie nie było o czym mówić.
- Kiedy ty umrzesz? - spytało dziecko.
Babka odparła:
- Niedługo. Ale to ciebie nic nie obchodzi.
- Dlaczego? - dopytywała wnuczka.
Babka nie odpowiedziała. Weszła pod górę i ruszyła dalej
w kierunku wąwozu.
- Tam nie wolno! - krzyknęła Sophia.
Staruszka rzuciła lekceważąco:
- Wiem. Ani tobie, ani mnie nie wolno podchodzić do wąwozu, ale teraz zrobimy to i tak, bo twój tata śpi i nic o tym nie wie.
Przeszły na drugą stronę góry, mech był śliski, słońce zdążyło już wznieść się spory kawałek na niebie i wszystko parowało, cała wyspa tonęła w słonecznej mgiełce i była bardzo piękna.
- Czy oni kopią wtedy dół? - zapytała grzecznie dziewczynka.
- Tak - odparła babka - duży dół - i dodała zjadliwie - taki duży, że wszyscy się tam zmieścimy.
- Ale po co? - dopytywało się dziecko.
Szły dalej w stronę cypla.
- Tak daleko jeszcze nigdy nie byłam, a ty?
- Też nie - odrzekła babka.
Doszły aż do samego cypla, gdzie skała opadała coraz to ciemniejszymi tarasami, każdy krok w dół ku ciemności obramowany był jasnozieloną frędzlą morskiej tratwy, chwiejącej się tam i z powrotem wraz z ruchem wody.
- Pójdę się wykąpać - oznajmiło dziecko. Oczekiwało sprzeciwu, ale nie nastąpił.
Rozebrała się więc, powoli i bojaźliwie. Nie można ufać komuś, kto tylko na wszystko pozwala. Spuściła nogi do wody i bąknęła:
- Zimna.
- Naturalnie, że zimna - odparła staruszka błądząc myślami gdzie indziej.
Dziewczynka weszła po pas w wodę i zwlekała w napięciu.
- Pływaj - zachęcała ją babka - umiesz przecież pływać.
Tu jest głęboko, pomyślała Sophia. Ona zapomniała, że ja jeszcze nigdy nie pływałam na głębokiej wodzie nie mając nikogo przy sobie.
Wyszła więc z wody i usiadłszy na stoku góry oświadczyła:
- Będzie dziś piękna pogoda.
Słońce zdążyło już tymczasem wznieść się jeszcze wyżej. Cała wyspa błyszczała, morze lśniło, powietrze było lekkie jak puch.
- A ja umiem nurkować - powiedziała Sophia - czy ty wiesz, jak to jest, kiedy się nurkuje?
- Oczywiście, że wiem - odparła baka - zostawia się wszystko, odbija się nogami
i daje nurka. Wodorosty ślizgają się po nogach, są brązowe,
a woda jest przejrzysta, jaśniejsza w górze, no i te bąbelki. Człowiek ześlizguje się w dół,
a potem zawraca i wznosi się ku górze, wynurza się na powierzchnię i oddycha.
A potem pływa dalej. Daje się tylko unosić wodzie.
- I cały czas z otwartymi oczami? - wtrąciła Sophia.
- Naturalnie. Nikt nie nurkuje z zamkniętymi oczami.
- Czy ty uwierzysz, że ja też potrafię, choćbym ci tego nie pokazała? - dopytywało się dziecko.
- Tak, tak - odrzekła babka - ubieraj się już, żebyśmy zdążyły wrócić, nim on się obudzi.
Poczuła pierwsze zmęczenie. Gdy wrócimy do domu, pomyślała, kiedy już będę znów w domu, chyba się jeszcze trochę prześpię. I muszę pamiętać, żeby mu powiedzieć,
że to dziecko wciąż jeszcze boi się głębokiej wody.'

Fragment ten dedykuję Aguszce. Za to, że wierzy że potrafię, mimo tego, że nie pokazuję. I za rewelacyjne poczucie humoru. DZIĘKUJĘ.

sobota, 10 kwietnia 2010

Na przeciw mego domu jest domek gospodarczy, a w nim garaż. W garażu zaś mnóstwo skarbów. Oto jeden z nich.
Urwał mi się breloczek, który kupiłam w pierwszych dniach zamieszkiwania. Jest dla mnie kwintesencją wyspiarskości. I ten dzwoneczek!
'Lato'. Lato bez Muminków. Tove wspaniała, skąd wiedziała .. Wystarczy poczytać, by poczuć jak to jest na Wyspie.
Zdecydowałam się zacytować obszerny fragment:

'Raz w kwietniu była pełnia księżyca i lód pokrywał całe morze. Sophia zbudziła się w nocy i przypomniała sobie, że wrócili na wyspę i że ma własne łóżko bo jej mama umarła. Ogień wciąż jeszcze buzował w piecu i płomienie migotały aż pod pułap, gdzie suszyły się buty. Dziewczynka wyszła z łóżka na podłogę, bardzo zimną, i wyjrzała przez okno.
Lód był aż czarny, a na lodzie zobaczyła otwarte drzwiczki pieca i ogień, który płonął, dwoje drzwiczek pieca tuż obok przy sobie. W drugim oknie ogień płonął we wnętrzu ziemi, a przez trzecie okno widziała podwójne odbicie całej izby, kuferki i skrzynki, i skrzynie z otwartymi wiekami, pełne mchu i śniegu, i suchej trawy. Wszystko było pootwierane i miało dno z czarnego jak węgiel cienia. Widziała dwoje dzieci na górze, a poprzez nie drzewo jarzębiny. Za nimi ciemnoniebieskie niebo. Położyła się do łóżka i patrzyła na ogień tańczący na suficie, a tymczasem wyspa podeszła do chaty. Podchodziła coraz bliżej. Spały na nadbrzeżnej łące z płatami śniegu na kołdrze, a pod nimi ciemniał lód, który zaczął się powolutku rozsuwać, otworzyła się w podłodze rynna dla statków i wszystkie pakunki babki i wnuczki wypłynęły na księżycową ścieżkę. Każda walizka była otwarta i pełna ciemności i mchu i nigdy już do nich nie wróciła.
Sophia wyciągnęła rękę i pociągnęła babkę za warkocz, bardzo delikatnie. Babka zbudziła się natychmiast.
- Babciu - szepnęła Sophia - widziałam w oknie dwa piece. Dlaczego są dwa piece, a nie jeden?
Babka zastanowiła się i odparła:
- Dlatego, że mamy podwójne okno.
- Jesteś pewna, że drzwi są zamknięte? - zapytała Sophia po chwili.
- Są otwarte - odpowiedziała jej babka - zawsze są otwarte, możesz spać spokojnie.
Sophia otuliła się kołdrą. Pozwoliła całej wyspie spłynąć na lód i dalej aż do horyzontu. Nim zdążyła zasnąć, wstał tata i dołożył drzewa do pieca.'
Co to?
Ano asfalt pełen niespodzianek z lata, kiedy był prawie płynny.
'Śmierć przychodzi jak złodziej'.. a życie płynie dalej. Żabia miłość na środku leśnej drogi.
Żółte Drzewo w moim ogrodzie. Otworzyło swe smocze oczy. Kto wie, jak się nazywa?
Mam w ogrodzie swoją osobistą furtkę do lasu - uwierzycie? Idę kilkanaście minut przez las i wychodzę na plażę, a tam już tylko (aż) horyzont.
Mrowie już wie ..